W środku pandemii furorę zrobił krążący w Internecie film pokazujący eksperta BBC, pracującego z domu i połączonego online ze studiem telewizyjnym, który na żywo udzielał wywiadu na temat bieżącej sytuacji politycznej w Korei Południowej. W pewnym momencie drzwi pokoju otwierają się i wchodzi uśmiechnięty trzylatek, a tuż za nim bobas. Ekspert próbuje zachować zimną krew i kontynuuje swój dyskurs. Po chwili na kolanach wbiega do pokoju przerażona kobieta, łapie dzieci i stara się „niezauważona” wyciągnąć je z pokoju. Wszystko to na oczach widzów na całym świecie. Ekspert z jednej strony jest zawstydzony i nieustannie prosi o wybaczenie, z drugiej strony – sam nie umie powstrzymać się od śmiechu. Film kończy się, gdy kobieta wyprowadza dzieci, łapie za klamkę i zamyka drzwi a ekspert kontynuuje swoją odpowiedź na pytanie ze studia.
Nagranie natychmiast obiegło cały świat, zbierając zawrotną ilość wyświetleń i „lajków”. Cała sytuacja jest komiczna – profesjonalizm eksperta i jego próba zachowania zimnej krwi, spanikowana żona polującą na maluchów, a w środku tego całego zamieszania dwójka nieświadomych niczego, rozbawionych dzieciaków. Profesor Robert Kelly, bohater nagrania, zdobył natychmiastową sławę i podobno do dziś musi dementować opinię, wedle której podczas nagrania nie miał na sobie spodni, dlatego podczas wywiadu nie mógł sam ruszyć się z krzesła i wstać do dzieci.
Obecna pandemia pokazała naszym pracodawcom, naszym szefom, naszym współpracownikom, naszym podwładnym i naszym klientom, że mamy dzieci. Dzieci zrobiły wielki coming-out. Dzieci wyszły z szafy.
W okresie przedpandemicznym mamę w pracy można było poznać co najwyżej po dziecięcej laurce na Dzień Matki przyczepionej pinezką nad ekranem monitora. Tematy związane z opieką nad dzieckiem miały charakter szeptanych rozmów grupy kobiet w biurowej kuchni. Rozmowy takie natychmiast cichły, gdy do kuchni wchodził szef. Przy szefie nie wypadało paplać o „kupach i zupach”, istotne były tylko wielkie projekty i wysokie budżety. Kobiety kłamały na rozmowach kwalifikacyjnych, że nie planują potomstwa, ponieważ perspektywa posiadania dzieci obniżała (o ile nie eliminowała) ich szansę na zatrudnienie. Ze wstydem wymykały się z pracy, żeby w ostatniej minucie odebrać dziecko z placówki, bały się brać zwolnienie na dziecko, gdy było chore i leżało z wysoką gorączką. W końcu – z bólem serca – wracały wcześniej z urlopu macierzyńskiego, bo wykorzystanie pełnych przysługujących im 12 miesięcy mogło skończyć się szybkim wypowiedzeniem. Jednym słowem, w kontekście „pracowym” – dzieci były niewidoczne.
W kamerkach na Teamsie organizacje, w których pracujemy, zobaczyły wnętrza naszych mieszkań i usłyszały głosy naszych dzieci. Stopniowo pracownik przestał być traktowany jako maszyna, a zaczęło się go postrzegać w szerszym kontekście rodziny. Lockdown pokazał, że mamy dzieci i kropka. Można nie pójść na szkolenie online, ale nie można nie odebrać dziecka z przedszkola. Mail może poczekać 10 godzin na odpisanie, ale nie można tyle czekać z karmieniem niemowlaka. Calla wewnętrznego można odwołać, nie odwołasz zapalenia oskrzeli u trzylatka. I tak dalej...
Pracodawcy powoli zaczynają rozumieć, że umożliwienie pracownikowi pogodzenie życia prywatnego z życiem zawodowym znacząco obniża poziom jego stresu, podnosi stopień zadowolenia z życia i realnie wpływa na jego efektywność w pracy. Działy HR w swojej polityce pracowniczej zaczęły uwzględniać potrzeby pracowników, przez co zyskują lojalny i zmotywowany personel.
Never need to know
"Never need to know" to nowy ruch na LinkedIn, zapoczątkowany przez dyrektora agencji digital marketing z Chicago, Iana Sohna. Mężczyzna jest samotnym ojcem dwójki dzieci i wspomina, jak w poprzednim miejscu pracy jego były szef był bardzo niezadowolony, gdy ten odmówił wylotu w podróż służbową zakomunikowaną mu z jedynie 12-godzinnym wyprzedzeniem. Został zmuszony do szczegółowego zaraportowania przyczyny odmowy (była to konieczność odebrania dzieci z placówki opiekuńczej).
Ian Sohn założył własną firmę, w której wprowadził własne zasady. Uważa, że dorośli i odpowiedzialni ludzie nie muszą się „tłumaczyć”, gdy muszą zająć się prywatnymi sprawami. Chodzi też o to, aby zakończyć długą tradycję „wstydzenia się”, jeżeli nasze życie prywatne i obowiązki rodzinne w jakimś stopniu zmuszają nas do modyfikacji zadań zawodowych. Jesteśmy poważni, traktujmy się poważnie.
„Nie muszę wiedzieć, dlaczego dotarłeś do pracy godzinę później niż zazwyczaj”
„Nie muszę wiedzieć, dlaczego nie możesz jechać w podróż służbową w niedzielę”
„Nie muszę wiedzieć, dlaczego nie zjesz ze mną wieczorem kolacji, jeśli akurat jestem w mieście”
Pierwszy wpis w temacie „never need to know” spotkał się z burzą poparcia użytkowników LinkedIn. Od tego czasu można spotkać wiele wpisów o podobnym przesłaniu, które za każdym razem zbierają setki pozytywnych komentarzy. Na razie dotyczy to głównie zagranicznych przedsiębiorstw, ale trzeba mieć nadzieję, że jaskółka zmian doleci również nad Wisłę. W wirtualnym świecie trwa już mała rewolucja, co trzeba zrobić w realu?
Czego pragną kobiety?
Przygotowując się do napisania tego artykułu, zadałam pytanie znajomym mamom o konkretne rozwiązanie, które uważają za kluczowe w kwestii work-life balance. Moją prywatną ankietę przeprowadziłam zarówno wśród znajomych kobiet pracujących zawodowo, jak i tych, które na razie nie zdecydowały się wrócić do pracy po urodzeniu dziecka.
Odpowiedź, którą usłyszałam najczęściej brzmi: chcemy pracy na niepełny etat. Mamy pracujące obecnie na pełny etat chętnie zmniejszyłyby jego wymiar, a niepracujące mamy chętnie wróciłyby do pracy, gdyby mogłyby pracować w niepełnym wymiarze godzin.
Istnieje znaczny niewykorzystany potencjał na rynku pracy w postaci kobiet, które nie pracują zawodowo tylko dlatego, że nie mają ofert w postaci połowy, ¾ czy 7/8 etatu.
Umożliwienie tego kobietom, pozwoliłoby im na powrót do aktywności zawodowej, niezależność materialną i szansę na rozwój zawodowy. O ile pogodzenie wychowywania dzieci i pracy 8 h dziennie (czyli w praktyce 9 h czy 10 h z dojazdami wyrwane z dnia) wydaje się wielu kobietom niewykonalne i zbyt stresujące, to już redukcja godzin spędzonych dziennie w biurze do 5 czy 6 okazuje się atrakcyjną alternatywą.
Dlaczego odsetek kobiet pracujących na część etatu jest tak niski? Ponieważ nie ma takich ofert na rynku! Statystki wyglądają następująco: na 11 maja 2021 na portalu ofert pracy pracuj.pl było w sumie 72 017 ofert pracy, z czego ogłoszeń dotyczących pracy na niepełny etat było 2 565, co daje dokładnie 3,65%... Praca w niepełnym wymiarze godzin jest w naszym kraju zupełnie niepopularna i rzadko stosowana. Dla porównania, na niemieckim portalu dla szukających pracy de.indeed.com ilość ofert na część etatu wynosi 25%. W 2019 roku w Niemczech aż 66% kobiet z niepełnoletnimi dziećmi pracowało w niepełnym wymiarze godzin.
W takiej sytuacji część kobiet decyduje się na obejście systemu. Szukają pracy na pełny etat, dzięki wysokim kwalifikacjom dochodzą do ostatnich etapów rekrutacji, i przed samym podpisaniem umowy, lub nawet po jej podpisaniu, informują o swojej dostępności w ograniczonej liczbie godzin. W większości przypadków pracodawca zgadza się na te warunki (naturalnie mniej godzin tygodniowo wiąże się z odpowiednio niższym wynagrodzeniem), ponieważ powtórzenie procesu rekrutacyjnego jest uciążliwe, kosztowne i pochłaniające dużo czasu. Takie rozwiązanie nie jest optymalne i świadczy o braku transparentności na rynku pracy – wiele kobiet zdeterminowanych do powrotu nie ma po prostu innego wyjścia.
Co ciekawe, wprowadzenie rozwiązań ułatwiających łączenie pracy z życiem rodzinnym było jednym z punktów poruszonych przez Premiera Morawieckiego na konferencji 15 maja 2021 roku, w której ogłoszono zasady tzw. „Polskiego Ładu”. W dokumencie programowym czytamy:
„Wprowadzimy ułatwienia dla pracy w niepełnym wymiarze godzinowym. Zmienimy definicję osoby bezrobotnej, by zachęcać do aktywizacji zawodowej w niepełnym wymiarze czasu pracy tych, którzy nie mogą podjąć pracy na pełen etat. Będziemy promować takie praktyki szczególnie w administracji publicznej, instytucjach rządowych i spółkach Skarbu Państwa”.
Na ten moment nie ma w tym temacie więcej informacji, nie podano też żadnych konkretów. Kierunek zmian należy ocenić generalnie pozytywnie, choć martwi mnie, że zmiany mają skupić się na przedsiębiorstwach państwowych (a problem występuje zdecydowanie częściej w prywatnych firmach). Wkrótce przekonamy się, czy za deklaracjami pójdą konkretne działania i zmiany legislacyjne, czy będą to kolejne czcze obietnice.
Praca jest fajna
Przeczytałam jakiś czas temu poruszający wpis amerykańskiej dziennikarki i blogerki Rachel Huff. Rachel Huff miała męża, dwójkę dzieci (12 i 17 lat) i wiele projektów zawodowych, kiedy dowiedziała się, że ma terminalnego raka kości i zostało jej od 6 do 18 miesięcy życia. Dostała wtedy wiele pytań od osób śledzących jej aktywność w mediach społecznościowych, czy zamierza zrezygnować z pracy zawodowej. Jej odpowiedź (zamieszczona na jej oficjalnym blogu) brzmiała (w wolnym tłumaczeniu):
„Nie wiem, co innego miałabym robić całe dnie…Moja rodzina nie będzie ze mną siedzieć w domu cały czas, trzymać mnie za rękę i patrzeć mi w oczy. Moje dzieci to nastolatkowie, mają szkołę, swoje obowiązki i własne sprawy. Mój mąż pracuje. Szczerze mówiąc, siedzenie w domu tylko mnie wpędza w depresję. Gdy jestem w pracy, gdy piszę, czuję się potrzebna, zaangażowana, skupiona, mam energię i zajęty umysł. Więc tak, do kiedy będę mogła, będę pracować”.
Nasi szefowie nie są idealni. Wychowywanie dzieci to też praca, często cięższa niż praca zawodowa. Codzienna żonglerka, aby połączyć życie zawodowe i prywatne, jest stresująca i wycieńczająca. Wydatki na opiekę nad dzieckiem (prywatne przedszkole czy opiekunka, zajęcia dodatkowe) zżerają znaczną część naszej pensji. A jednak – warto pracować. Co więcej, moim zdaniem warto pracować nawet wtedy, gdy opłacenie opieki nad dziećmi pochłania znaczną cześć wynagrodzenia.
Jestem pracującą mamą i daje mi to ogromne poczucie satysfakcji i dumy. Nie rzuciłabym wszystkiego i nie wyjechała w (przysłowiowe) Bieszczady nawet, gdyby było mnie na to stać.
Jest wiele „miękkich” powodów (poza oczywistym powodem, którym są pieniądze i możliwość zakupu bardzo drogich butów bez konieczności pytania nikogo o zdanie), dlaczego uważam, że warto wrócić do pracy po urodzeniu dziecka.
Po pierwsze, chcę być dobrym wzorem do naśladowania i wychować dzieci w kulturze pracy. Dla moich dzieci jest naturalne, że rodzice wstają rano, ubierają się i idą pracować. Potem wracają, spędzamy czas razem, rozmawiamy i odpoczywamy. Fajnie jest leżeć cały dzień na plaży, i fajnie jest na urlopie macierzyńskim zwolnić obroty i skupić się na bobasku. Ale na dłuższą metę chciałabym, aby mój syn i córka poszli w moje ślady, żeby pracowanie było dla nich stanem normalnym, a niepracowanie (i życie na zasiłku) stanem przejściowym i wyjątkowym.
Po drugie uważam, że praca wzmacnia małżeństwo. Partnerzy są niezależni finansowo, co daje im wewnętrzny spokój i pewność siebie. Mają więcej tematów do rozmów (kto nie plotkuje z partnerem o znajomych z pracy, niech pierwszy rzuci kamieniem!). Oczywistym staje się równy podział obowiązków czy równy czas opieki nad dzieckiem. Pieluchy zmienia pracująca mama i pracujący tata. Nawet wtedy, gdy jedna strona zarabia dużo więcej, to sam fakt pracy drugiej strony powoduje wzajemny wzrost szacunku.
W moim odczuciu, gdy ma się pracę lub wychowuje dzieci, to można z czystym sumieniem porzucić inne kwestie. Nikt nie oczekuje, że dom working mum będzie lśnił czystością. Nikt nie wymaga, że będzie miała ramiona Michelle Obama albo pośladki Ewy Chodakowskiej. Robisz rodzinie mrożoną pizzę na kolację – ok, przecież jesteś pracującą mamą. Nie chcesz iść na spotkanie towarzyskie – możesz zawsze użyć wymówki w postaci katarku u dziecka i obejrzeć serial na Netlixie. Dla mnie bomba!
Kolejnym plusem jest to, że dzieci mają szansę spędzić więcej czasu z tatą. W rodzinach, gdzie mama nie pracuje, kobieta z reguły w naturalny sposób przejmuje większość aktywności z dzieckiem, takich jak np. pójście na plac zabaw. Gdy oboje pracują, czas dzielony jest po równo, dzięki czemu kontakt z ojcem jest częstszy.
Pracując, czuję się lepszą wersją siebie i uważam swój dzień za lepszy i pełniejszy.
Do niniejszego wniosku doszłam podczas ostatniego lockdownu i zajęło mi trochę czasu ujęcie w słowa tego, co odczuwałam. Pójście do biura, założenie obcasów, kawa z koleżanką, call po angielsku z klientem, burza mózgów z szefem w temacie jakiegoś zagadnienia podatkowego, odebranie dziecka z przedszkola, wspólne gotowanie, kolacja, rozmowy, wieczorna kąpiel – normalny, intensywny dzień, który na koniec uznaję za „dobry”. Odczuwam wewnętrzną równowagę, gdy jestem trochę w pracy, trochę w domu, trochę z dzieckiem, trochę sama. I nie, nie myślę w pracy o sprawach domowych, a w domu o pracy. W pracy skupiam się tylko na pracy, ale za to w domu jestem na 100% z dziećmi. Lockdown, kiedy byliśmy wszyscy ciągle razem w domu, z tego stanu równowagi podziału dnia mnie wytrącił.
W pracy Twój wysiłek i wkład są doceniane (bonusy, feedbacki, awanse). Bycie mamą wiąże się z ogromnym, codziennym wysiłkiem, który niestety nie ma bezpośredniej rekompensaty (żadna mama też tego nie wymaga ani nie oczekuje). Gdy dobrze przeprowadzi się projekt dla klienta, można liczyć na pozytywny feedback od szefa. Gdy takich projektów będzie kilka, można liczyć na bonusa czy awans. W obszarze macierzyństwa takiej bezpośredniej, wymiernej i mierzalnej gratyfikacji nie ma. Rozmawiałam z matkami, dla których motyw „potrzeba gratyfikacji twoich starań” jest zupełnie niezrozumiały. Ja tego bardzo potrzebuję.
I ostatni z punktów, ale chyba najważniejszy – „Kids will be fine”. Dzieci sobie poradzą, serio. Nie kupuję narracji, zgodnie z którą żłobki, przedszkola czy opiekunki to zło konieczne, że matki „porzucają” swoje dzieci dla pracy, że dziecko w przedszkolu smutne stoi w oknie i cały czas tęskni za mamą. Pomijam tutaj ekstremalne przypadki jak zostawianie kilkumiesięcznego dziecka na 10 godzin, placówki z nieprzygotowanym personelem itp. Z mojego punktu widzenia najlepiej sprawdza się zwykły tryb, kiedy mama jest w pracy, dziecko z nianią czy w placówce, potem spędzają od popołudnia dobrej jakości czas razem, skupieni na sobie, i cieszący się wspólnymi aktywnościami.
Dzieci sobie poradzą, mamuśko.