Kilka tygodni temu poczytny brytyjski tabloid "The Sun" opublikował kilka selfies jednego z najważniejszych dyrektorów Royal Bank of Scotland – Rory'ego Cullinana, które trafiły na konto jego córki korzystającej z coraz popularniejszego komunikatora (zwłaszcza wśród 20-latków), Snapchata. Na zdjęciach widać znudzoną twarz Cullinana z komentarzami: "Boring meeting xx", "Not a fan of board meetings xx" oraz "Another friggin' meeting". Skąd całe to zamieszanie? Przecież niejeden pracownik banku z pewnością nudzi się podczas spotkania biznesowego nawet teraz, kiedy powstaje ten tekst. A jednak… Zdjęcia Cullinana z pewnością wpędzą sektor finansowy w kolejny kryzys zaufania z kilku powodów. Po pierwsze – przez rangę stanowiska. Cullinan opuszcza swoje aktualne miejsce pracy praktycznie po miesiącu. W lutym bieżącego roku został powołany na stanowisko dyrektorskie w ramach RBS Corporate & Institutional Banking. Cel? Restrukturyzacja i odbudowa banku po kilku aferach finansowych. Zdjęcie znudzonego dyrektora, jednego z najlepiej opłacanych pracowników banku na Wyspach, wywołało burzę komentarzy, wśród których dominował ten dotyczący wynagrodzeń – jak można nudzić się na tak odpowiedzialnym stanowisku, jeżeli RBS otrzymał kredyt zaufania od społeczeństwa w 2008 roku (w 2008 roku w RBS "wpompowano" ogromne sumy pieniędzy w ramach brytyjskiego pakietu ratunkowego, czyli tzw. bailoutu)? Co więcej – w ubiegłym roku Cullinanowi przyznano liczoną w milionach funtów premię, podczas gdy jego bank planuje zwolnić obecnie nawet do 18 tys. finansistów.
Zobacz oferty pracy w konsultingu »
Nieważne, czy zachowanie Cullinana odczytać jako aroganckie czy po prostu głupie – zdjęcie, które wyciekło do prasy kilka tygodni temu podważa wizerunek bankowości w ogóle. Kryzys zaufania dotyka bankowości w dwóch obszarach – nie tylko klientów, ale również pracowników banków, zwłaszcza tych inwestycyjnych. Sam prezes RBS, Ross McEwan, na początku marca stwierdził, że Royal Bank of Scotland to „najmniej zaufane przedsiębiorstwo w najmniej zaufanym sektorze”. Kto zatem chciałby pracować w branży, która nie ufa sama sobie? Kryzys zaufania stricte wiąże się również ze zwolnieniami. Nie trzeba sięgać daleko. Z danych Komisji Nadzoru Finansowego wynika, że na koniec grudnia 2014 roku zatrudnienie w sektorze bankowym wynosiło 172 669 osób. Rok wcześniej było to o 1,6 tys. osób więcej. Mimo że utrata etatu nie zawsze jest tożsama z utratą pracy – nagłówki w mediach robią swoje. Poprzez słowo-klucz "zwolnienia" atrakcyjność sektora bankowego na rynku pracy będzie z pewnością spadała z roku na rok, co pokazują już niektóre raporty, np. firmy doradczej Deloitte.
Ten trend staje się już widoczny wśród absolwentów elitarnych szkół biznesowych w innych krajach. Jak podaje magazyn "The Economist", w 2007 roku 46 proc. absolwentów MBA London Business School rozpoczynało swoją karierę w obszarze usług finansowych, siedem lat później – już tylko 28 proc. W przypadku bankowości inwestycyjnej wyniki jeszcze bardziej nie napawają optymizmem – tylko 16 proc. absolwentów The University of Chicago Booth School of Business wybrało bank inwestycyjny jako miejsce pracy, w porównaniu z 30 proc. w 2007 roku. Dla studentów kierunków biznesowych coraz atrakcyjniejsza okazuje się natomiast branża konsultingowa. Nie tylko przyszłe wynagrodzenie zachęca studentów. Konsulting staje się branżą, która odchodzi od wizerunku "białych kołnierzyków", stawiając na takie wartości, jak różnorodność, elastyczność i możliwość rozwoju osobistego. W czasach takich firm, jak Google, które zerwały z tradycyjnym pojęciem biura jako miejscem sztywnej hierarchii, wynagrodzenie nie ma już takiego znaczenia. Wiedzą o tym również studenci kierunków finansowych, dla których coraz bardziej liczą się takie pojęcia, jak rozwój, ciekawe zadania oraz brak rutyny. A tego właśnie nie jest im w stanie zapewnić obecnie bankowość.
Poznaj firmy doradcze z wielkiej czwórki: