Redakcja: Jak przebiegała Pani ścieżka kariery?
Dorota Dębińska-Pokorska: Wchodziłam na rynek pracy w bardzo trudnym momencie. Wówczas niewiele organizacji zatrudniało młodych ludzi, nieposiadających doświadczenia. Marzyłam o tym, żeby robić transakcje. Znalazłam nawet małą firmę doradczą, która miała taki dział, lecz wtedy tymczasowo zaproponowano mi pracę w energetyce – i tak minęły blisko 2 lata. Kolejne 1,5 roku spędziłam pracując w tak zwanym „biznesie” – jednej z polskich grup energetycznych. Jednak po krótkim czasie stwierdziłam, że dynamika pracy w tej organizacji nie jest zgodna z moją naturą. Zupełnie przypadkiem spotkałam ówczesną szefową energetyki w PwC, która zaproponowała mi pracę. Stwierdziłam: „Teraz albo nigdy”. Tak już od 11 lat jestem w PwC.
Skończyła Pani ekonomię?
Tak. Studiowałam ekonomię na Uniwersytecie Warszawskim i tam też zrobiłam doktorat.
Dlaczego zdecydowała się Pani na doktorat? Jak udało się Pani połączyć karierę zawodową z naukową?
Gdy studiowałam, dostałam propozycję, żeby zostać doktorantem na uniwersytecie. Wiedziałam jednak, że uczelnia to nie jest środowisko, które pozwoliłoby mi się realizować. W tym czasie znalazłam już pracę w firmie doradczej. Szybko jednak okazało się, że mnie ona nudzi. Jak przystało na młodego pracownika, otrzymywałam mało ciekawe zadania, często powtarzalne. Stwierdziłam, że powinnam robić coś więcej, żeby cały czas pobudzać mój intelekt. Zdecydowałam się na studia doktoranckie dla osób pracujących. Ukończenie ich nie było trudne, za to napisanie pracy doktorskiej wymagało dużego wysiłku, tym bardziej, że w tym samym czasie byłam już mocniej zaangażowana zawodowo.
Czy Pani praca dotyczyła energetyki?
Tak. Pisałam pracę z oceny efektywności elektrowni systemowych w Polsce.
Czyli było to związane z tym, z tym, czym zajmowała się Pani w pracy?
W pewnym sensie tak, chociaż świat nauki ma swoje metody badawcze – zupełnie inne niż obowiązujące w biznesie. Przyjemne było natomiast kiedy okazało się, że wiedza biznesowa, którą posiadałam, potwierdziła się z podejściem naukowym. Praca nad doktoratem była długa i żmudna, gdybym teraz miała wybór – chyba nie zdecydowałabym się na nią po raz drugi.
Musiała być Pani dobrą studentką, jak rozumiem?
Zawsze było mi z nauką po drodze. Miałam stypendium na studiach i nauka sprawiała mi przyjemność.
Co z perspektywy czasu pomogło Pani najbardziej w tym, żeby osiągnąć tak wysokie stanowisko?
Nigdy nie narzucałam sobie, że mam coś osiągnąć. Uważam, że żeby odnieść sukces w jakimkolwiek zawodzie, to trzeba mieć do niego pasję. W przeciwnym razie nie można być dobrym w tym, co się robi. Praca, którą wykonuję sprawia mi ogromną przyjemność, dlatego kolejne stanowiska przychodziły same. Oczywiście, myślę, że trzeba też mieć odpowiednie predyspozycje, które pozwalają osiągnąć ten sukces.
Zaczęłam praktycznie od najniższego stanowiska w PwC, a dzisiaj jestem partnerem. Trafiłam z przypadku do elektroenergetyki i zakochałam się w tym obszarze. Myślę, że dzisiaj już naprawdę dużo wiem o tym sektorze.
Jakie to umiejętności? Jak to wygląda z Pani punktu widzenia?
Jestem dosyć odważna. Komunikuję, co myślę, raczej nie chowam głowy w piasek w trudnych momentach, co chyba wyniosłam z domu. Rodzice zawsze uczyli mnie, że trzeba mówić to, co się myśli. Oczywiście, nie po to, by komuś sprawić przykrość, tylko żeby walczyć o swoje. To czasami przychodzi kobietom z trudnością, a dla mnie jest sprawą naturalną. Jeżeli uważam, że mam wystarczające doświadczenie i osiągnięcia, by objąć kolejne stanowisko, to mam prawo to głośno powiedzieć.
Czy energetyka to dobra branża dla kobiet?
To branża zdominowana przez mężczyzn, bez dwóch zdań. Bycie kobietą w energetyce ma zarówno swoje plusy, jak i minusy. Często na pierwszym spotkaniu muszę udowadniać, że mam coś ciekawego do powiedzenia, pewnie właśnie z powodu bycia kobietą. Z drugiej strony – kobiety w elektroenergetyce budzą zainteresowanie.
Jakie największe bariery widzi Pani w rozwoju zawodowym kobiet w swojej branży?
Nie widzę takich barier, ponieważ kieruję się w życiu zasadą, że jak chcę coś zrobić to, oczywiście po rozważeniu wszystkich za i przeciw, przestaję myśleć o ograniczeniach.
Zdecydowanie uważam, że dzisiaj kobiety mogą we wszystkich biznesach odnosić spektakularne sukcesy. Jeśli tylko poukłada się swoje życie prywatne, można ścigać się z mężczyznami w pracy.
Jak Pani udało się połączyć życie prywatne z zawodowym?
Jestem mamą dwójki dzieci, więc połączenie życia prywatnego i zawodowego jest na pewno wyzwaniem. Gdy wymaga tego sytuacja, w swojej pracy mogę być raz bardziej mamą, a raz bardziej pracownikiem, czy – jak teraz - właścicielem. Na pewno możliwe jest osiągnięcie work-life balance. Nie mam wyrzutów sumienia, że wykonuję swoje obowiązki czasami trochę gorzej jako mama, żona, czy pracownik.
Jak zarządzać czasem? Czy ma Pani sprawdzone sposoby?
Staram się wykonać swoje zadania w jak najbardziej efektywny sposób. Gdy przychodzę do pracy, nie snuję się po korytarzach, nie piję kaw czy herbat, tylko po prostu robię swoje. Rzeczywiście wada tego jest taka, że jem często obiad przy biurku.
Czy pamięta Pani swój pierwszy awans? Czy wówczas też była Pani pewna siebie?
W pierwszych latach swojej pracy zawodowej nie czułam się wystarczająco dobra w tym, co robię. Pierwszy mój awans w PwC był więc dla mnie zaskoczeniem. Nie prosiłam o niego i kiedy mój przełożony powiedział, że proponuje mi objęcie wyższego stanowiska – managera, w dodatku po dość krótkim czasie, to był to jedyny raz, kiedy obawiałam się, że nie dam rady. Później już nigdy nie miałam takiego poczucia. Zawsze byłam pewna, że jestem gotowa na wykonanie następnego kroku.
Czy to Pani wychodziła z inicjatywą kolejnych awansów?
Bywało różnie. Czasami szłam do swojego szefa i mówiłam: „Uważam, że to jest ten rok”. Myślę, że warto jest zawsze to powiedzieć – nawet kiedy usłyszy się „nie”. Nigdy natomiast nie pytałabym o awans, nie wierząc, że jestem kompetencyjnie gotowa na objęcie kolejnego stanowiska.
Na pewno duże znacznie miało Pani doświadczenie. Na czym polega rozwój osobisty w Pani przypadku?
W PwC miałam okazję brać udział w programie rozwoju osobistego. Drugim, ciekawym doświadczeniem był coaching. W ciągu 18 miesięcy pracy z coachem, mogłam przejść niesamowitą transformację. Czuję, że dzisiaj na pewno jestem lepsza zarówno jako człowiek, jak i jako osoba, która realizuje swoje zadania zawodowe.
Pani obecna rola wiąże się z dużą odpowiedzialnością. Jak Pani radzi sobie ze stresującymi sytuacjami?
Stres jest obecny przez właściwie całe moje życie. Kiedyś stresowałam się błahostkami, np. tym, że slajdy są niewystarczająco ładne. Dzisiaj kompletnie to ignoruję. Za to czuję ogromną odpowiedzialność za ludzi. To z jednej strony mnie stresuje, z drugiej – mobilizuje.
Nie ma człowieka, który przez życie przechodzi bez porażek. Ja też upadałam wiele razy. Rozwój zawodowy nigdy nie jest pasmem samych sukcesów, czasami może powinąć się komuś noga. Najważniejsze, żeby po porażce wstać i iść do przodu. Wierzę głęboko, że nic tak nie buduje doświadczeń i siły jak właśnie umiejętność poradzenia sobie z porażkami.
Jak radzi sobie Pani ze stresem na ważnych spotkaniach biznesowych?
Pytanie, co to jest „ważne spotkanie biznesowe”. Jeżeli wspieram klienta, który planuje inwestycje na kilka miliardów złotych, to pewnie brzmi to poważnie, ale robiłam to już dziesiątki razy, więc nie jest to dzisiaj dla mnie stresujące. Spotkania z kluczowymi osobami w moim sektorze są elementem mojej pracy, to często inspirujące i ciekawe dyskusje. Kiedyś trochę się nimi stresowałam. Dzisiaj widzę siebie jako eksperta, sparing partnera, ponieważ wiem, że mam niezbędną wiedzę, żeby taką dyskusję prowadzić.
W każdej roli wykonuje się mniej lub bardziej ciekawe obowiązki. Które należą do tych Pani ulubionych?
Uwielbiam ludzi, więc w pracy z klientami czuję się jak ryba w wodzie. Nie przepadam za to za sprawami administracyjnymi, nie lubię klikania w systemie czy uzupełniania dokumentacji.
W zestawieniu 10 wschodzących gwiazd biznesu została Pani przedstawiona jako wzór do naśladowania dla młodych studentek. Czy jest coś, co chciałaby Pani powiedzieć tym młodym dziewczynom, które myślą o karierze, np. właśnie w energetyce?
Myślę, że w jakiś sposób moja historia pokazuje, że naprawdę można robić w życiu, co się chce. Oprócz tego, że od lat zajmuję się elektroenergetyką, mniej-więcej 3 lata temu zainteresowałam się jeszcze digitalizacją. Wymyśliłam, że będę świadczyła usługi dla swoich klientów związane z digitalizacją. I tak zrobiłam. Dostałam przy tym pełne wsparcie od swoich szefów.
Cieszę się, że dzisiaj w pracy można elastycznie zmieniać obszary swojej działalności. Na pewno ważne jest, żeby znaleźć miejsce, w którym można realizować się i rozwijać.
Skąd takie zainteresowanie digitalizacją? Obecnie coraz więcej kobiet interesuje się nowymi technologiami.
To pojawiło się trochę z przypadku. Przez 9 miesięcy musiałam współpracować z firmą technologiczną, która miała propozycję dla klientów związaną z digitalizacją, a dokładniej zaawansowaną analityką danych. Zawsze byłam bardzo dobra z ekonometrii i ze statystyki, tymczasem data science to nic innego jak właśnie analizowanie dużych zbiorów danych, tylko innymi metodami. Analityka danych jest następną erą ekonometrii, o której pisałam w swojej pracy doktorskiej. Ku mojemu zaskoczeniu, ta wiedza ze studiów niezwykle przydała mi się w pracy. Dzięki niej mogłam lepiej zrozumieć, czym jest digitalizacja pod kątem analityki danych. Okazało się, że potrafię doskonale porozumieć się z data scientist, mówimy tym samym językiem.
Często na rozmowach o pracę pojawia się pytanie „co będzie Pani robiła za 5 lub 10 lat”? Jaka byłaby Pani odpowiedź?
Nigdy nie planowałam swojego życia zawodowego. Zawsze uważałam, że kieruje nim zbyt duży zbieg okoliczności. Czasami otwiera się jakieś okno transferowe, czego nikt by się nie spodziewał i trzeba po prostu podjąć decyzję: wskakuję w nie, albo nie. Dlatego nie umiem powiedzieć, co będę robiła za 5 lat, nie mam takiego planu. Obecnie robię to, co sprawia mi satysfakcję i mogę śmiało powiedzieć, że jestem naprawdę szczęśliwa.
Dziękuję za rozmowę.