Redakcja: Czy praca w branży finansowej zawsze była Pani marzeniem?
Karolina Bartosik: Od pewnego momentu – tak. Chociaż jeszcze w czasach szkolnych myślałam o karierze architekta. Podczas wyboru studiów odezwała się we mnie nieco bardziej racjonalna strona i zdecydowałam się na Finanse i Bankowość ze specjalizacją związaną z finansami przedsiębiorstw. Pracę magisterską poświęciłam derywatom, co przywiodło mnie tutaj – do State Street, do departamentu zajmującego się instrumentami pochodnymi.
Czy praca w State Street była Pani pierwszą pracą?
Nie. Na studiach pracowałam w Capgemini. Ze względu na to, że obsługiwaliśmy klienta amerykańskiego, co wiązało się z różnicą czasową, mogłam pracować po południu. Dzięki temu bez problemu pogodziłam pracę ze studiami. Do State Street dołączyłam, gdy dział derywatów dopiero powstawał. Ten obszar, z uwagi na wspomnianą pracę magisterską, jest bliski mojemu sercu. Pracuję tu do dziś.
Na jakim stanowisku zaczęła Pani pracę?
Byłam jedną z 10 osób, które zostały pierwszymi pracownikami departamentu derywatów polskiego oddziału State Street. Rozpoczęłam pracę na najniższym stanowisku, nazywamy je u nas Associate 1. Razem z całym zespołem pojechałam do Irlandii na trening wprowadzający. Biuro State Street w Polsce dopiero powstawało, dlatego tego typu podróże były częstą praktyką – wyjeżdżaliśmy do krajów, z których potem przenosiliśmy zadania do Polski, żeby poznać biznes u źródła. Z biegiem lat zespół się rozwijał, co dawało ogromne możliwości rozwoju, zarówno mnie, jak i innym pracownikom, którzy ze mną zaczynali.
Jak wyglądała Pani droga do obecnego stanowiska?
Moja kariera była od początku dość dynamiczna. Miałam wykształcenie kierunkowe, ścisłą specjalizację i autentyczne zainteresowanie finansami. Bardzo szybko w zakres moich obowiązków weszło sprawdzanie funduszy. Po około 9 miesiącach dostałam pierwszy awans – na starszego specjalistę. Później, po dwóch latach, zostałam Senior Associate, co wiązało się z zarządzaniem zespołem. Wówczas jako 27-latka odpowiadałam już za prowadzenie 20-osobowego teamu. Było to dla mnie zupełnie nowe zadanie i spore wyzwanie. Moi przełożeni doszli do wniosku, że mam do tego predyspozycje – zarówno wiedzę techniczną, związaną z finansami, jak i umiejętności interpersonalne.
Jak odnalazła się Pani w nowej roli?
Nie zmieniłam wiele w moim podejściu do kolegów czy koleżanek z zespołu. Postawiłam na partnerską współpracę. Wciąż unikam hierarchiczności. Ważne dla mnie jest to, żeby sprawnie pracować z wszystkimi członkami zespołu, bez względu na to, jakie ktoś ma stanowisko.
Jak dalej potoczyła się Pani kariera?
W związku z decyzją o przeniesieniu do Krakowa nowego produktu, objęłam rolę menadżera. W praktyce, oprócz swoich dotychczasowych obowiązków, zostałam też zaangażowana w migrację pracy z innego kraju. Moja odpowiedzialność automatycznie wzrosła. Przy okazji miałam również możliwość uczestniczenia w różnych projektach, które były związane m.in. z unifikacją procesów, przyjmowaniem nowych klientów i zakładaniem nowych funduszy. Różnorodność zadań pozwalała mi poznać od wewnątrz wiele obszarów biznesu. Zawsze chętnie podejmowałam nowe wyzwania, bez zważania na to, czy wiązały się z potencjalnym awansem czy nie. Gdy zaczynałam pracę, nigdy nie przypuszczałam nawet, że będę tu, gdzie jestem teraz. Myślę, że tak naprawdę każdy awans, który przychodził, nie zmieniał wiele w zakresie moich obowiązków, ponieważ już wcześniej robiłam wszystko, co było wymagane na dalszych etapach. Awanse były tego potwierdzeniem.
Czy był jakiś przełomowy moment w Pani karierze?
Na pewno przełomowym okresem w moim życiu była propozycja przejęcia odpowiedzialności za cały departament. Było to naprawdę duże wyzwanie. Wiązało się między innymi ze zmianą linii raportowania – nie dość, że odpowiadałam przed osobą, która była wyżej w strukturze, to jeszcze poza granicami Polski. Nasz kontakt był głównie telefoniczny. Nie miałam szefa na miejscu i parasola ochronnego – pewności, że wszystkie moje decyzje są weryfikowane i ktoś je jeszcze może zakwestionować. Pamiętam, że byłam trochę zaskoczona tą propozycją. Musiałam się z nią oswoić. Jednak pomyślałam wtedy, że jeśli nie wykorzystam tej szansy, to za rok czy dwa taka okazja może się nie powtórzyć. Dlatego się zgodziłam. Z perspektywy czasu widzę, że to była doskonała decyzja: ogromna możliwość rozwoju, nabrania jeszcze większej pewności siebie i odwagi do podejmowania ryzyka.
Posiadanie wpływu na to, jak wygląda funkcjonowanie organizacji, jest bardzo budujące i pozwala przekraczać własne granice.
Ile osób ma Pani teraz w swoim zespole?
Obecnie 250. Przejęcie departamentu, o którym mówiłam, odbyło się jeszcze przed dwoma kolejnymi awansami, które otrzymałam po drodze do obecnego stanowiska. W Krakowie zarządzam 150 pracownikami, ale jestem także odpowiedzialna za zespół w Gdańsku, który zajmuje się produktami pozagiełdowymi. Zmiany stanowisk sprawiały, że moja rola ewoluowała w kierunku zarządzania ludźmi. Gdy zaczynałam pracę w Krakowie, miałam bardzo solidne podłoże techniczne i wchodziłam w kolejne zadania z wiedzą dotyczącą danego obszaru. W Gdańsku rozpoczynałam pracę od strony Project Managementu – pomagałam w stworzeniu struktury departamentu i zbudowania teamu. Myślę, że to też było dla mnie nowe doświadczenie i motor do rozwoju. Na początku oczywiście wiązało się to ze sporym stresem, ale z czasem zyskałam dodatkową pewność siebie i motywację do dalszego działania.
Jak dzisiaj radzi sobie Pani ze stresem?
Myślę, że im więcej ma się obowiązków i stresujących sytuacji, tym większy zyskuje się dystans i wiedzę, jak odpowiednio reagować. Z biegiem lat nauczyłam się, że zawsze trzeba spokojnie pomyśleć, co zrobić, żeby dany problem rozwiązać i przede wszystkim – nie panikować. Dużo pomagają mi ludzie, z którymi współpracuję. Mamy bardzo mocny i oddany zespół, który staram się angażować jak najwięcej. Mój mentor kiedyś powiedział mi: „Jeśli będziesz miała osobę, która zajmie twoje miejsce, to Ty będziesz mogła iść dalej”. Z tego względu staram się dbać o rozwój osób, z którymi współpracuję. Uważam za swój sukces to, że mój team dobrze sobie radzi, nawet gdy mnie nie ma w pracy. Zawsze starałam się dzielić swoją wiedzą.
Czy są jakieś bariery w rozwoju zawodowym kobiet?
Obecnie świadomość różnych firm odnośnie do równouprawnienia szybko wzrasta. Coraz większą wagę przykłada się do tego, żeby zachować balans między kadrą damską i męską. Nie ukrywam, że tuż po przejęciu przeze mnie departamentu było w nim zdecydowanie mniej kobiet niż mężczyzn. Na wielu spotkaniach biznesowych byłam jedyna – i to zarówno na szczeblu polskim, jak i europejskim. Nadal zdecydowaną większość moich współpracowników stanowią mężczyźni, jednak nie czuję się dyskryminowana czy niezauważana przy stole. Myślę, że ważne jest, żeby nie tylko dążyć do zajęcia miejsca przy stole, ale przede wszystkim bycia równoprawnym członkiem dyskusji. Wydaje mi się, że my, kobiety mamy trochę więcej empatii w kwestii zarządzania ludźmi, co może czasami być postrzegane jako minus, ponieważ bardziej kierujemy się emocjami, ale na pewno daje nam inne przewagi. Nie boję się dzielić moimi spostrzeżeniami podczas dyskusji przy stole. Wydaje mi się, że jest to też coraz bardziej doceniane, ale i naturalne.
Jakie umiejętności pomogły Pani dojść tak wysoko?
Zawsze chciałam pracować w międzynarodowej firmie – to było moim marzeniem. Nigdy nie pomyślałabym, że z miejsca, z którego zaczynałam, dotrę tak daleko. Nie planowałam tego, ale przyszło naturalnie. Jestem osobą ambitną i lubię podejmować ryzyko. Chcę mieć poczucie, że się rozwijam. Dużą rolę odgrywa również wyciąganie wniosków z tego, przez co przechodzimy. Pamiętam różne trudne sytuacje i staram się analizować, co było ich przyczyną. Gdy sytuacja powtarza się, wiem, jak zareagować. Pomaga mi też otwartość na ludzi – bardzo łatwo nawiązuję kontakty. Przez lata zbudowałam mocną sieć, jeśli chodzi o partnerów, z którymi współpracuję w Europie, w Stanach, w Azji…. Bez względu na charakter wyzwania wiem, do kogo zwrócić się po pomoc, gdzie zdobyć informacje. Wydaje mi się, że to bardzo ważna cecha.
Czy finanse to dobra branża do rozwoju zawodowego kobiet?
Każda branża jest dobra, jeśli mamy do niej pasję. Ja na pewno lubię pracę, która jest dynamiczna, gdzie nie wyczekuje się na koniec dnia, a czas mija błyskawicznie. Często, gdy spoglądam na zegarek, myślę sobie “O nie! To już?”. Jestem osobą, która funkcjonuje lepiej w natłoku obowiązków. Świadomość swoich mocnych stron, ale też słabości, jest kluczowa w planowaniu ścieżki zawodowej.
Jak udaje się Pani połączyć życie prywatne z zawodowym?
Zarówno dystans do różnych problemów i stresów, jak i ustalenie sobie dyscypliny – np. narzucenie godzin pracy, są ważne, żeby zachować balans między życiem prywatnym a pracą. W firmie zawsze jest coś do zrobienia. Ważne więc, żeby nie mieć wyrzutów sumienia, że zamykamy komputer. Zawsze staram się regularnie wychodzić z pracy, a po wyjściu – nie myśleć o niej i problemy do rozwiązania pozostawiać w biurze. Ta prosta zasada sprawia, że mogę swobodnie odpoczywać i nie czuję się przemęczona czy wypalona, mimo prowadzenia tak intensywnego życia zawodowego.
Czy jest jakaś rada, którą mogłaby Pani dać kobietom, które zaczynają swoją ścieżkę kariery?
Ważne, żeby być w pełni zaangażowanym w to, co robimy, i żebyśmy same nie odsuwały się od różnych możliwości rozwoju oraz nie obawiały się podejmować nowych wyzwań. Często umiejętności potrzebne do pełnienia nowej funkcji zdobywamy pod drodze, właśnie wykonując daną pracę.
Czy są jakieś kobiety, które były dla Pani inspiracją?
Ostatnio zainspirowała mnie Sheryl Sandberg. Jej książka – „Włącz się do gry” – pomogła mi rozwiązać pewną sytuację. Wcześniej wydawało mi się, że źródłem dylematów, które mnie spotykały, była moja osobowość, tymczasem okazuje się, że często jest inaczej – że wynikają one po prostu z bycia kobietą, nieco innego odbierania rzeczywistości. Autobiografia Sheryl opowiada o tym, jak poradziła sobie na wymagających stanowiskach, jak połączyła bycie matką i kobietą sukcesu. Ta książka pomogła mi odpowiedzieć, na różne pytania, które sobie zadawałam.
Od czego zależy sukces kobiet w tej branży?
Ważne są siła charakteru, niezależność i podejmowanie ryzyka. Nie możemy obawiać się własnych decyzji. Wydaje mi się, że większość pewności siebie zdobyłam w miarę podejmowania różnych dodatkowych obowiązków – gdy widziałam, że dobrze sobie radzę w danej roli, myślałam, że przecież poradzę sobie także dalej. Sytuacje stresujące i zmiany środowiska pracy powodują, że pojawia się element rozwojowy. Przebywanie cały czas w swojej strefie komfortu nie pozwala nam zrobić kolejnego kroku. Wyjście z niej może być trudne, ale później odczuwa się satysfakcję z tego, że się udało. I to też pomaga budować pewność siebie.
Jakie są Pani plany na Pani przyszłość zawodową?
Jestem otwarta na przejmowanie odpowiedzialności za różne zespoły i departamenty, które nie są do końca związane z tym, w czym teraz się specjalizuję. Dlatego priorytetem jest dla mnie rozwój umiejętności zarządzania ludźmi. Moim dalszym planem jest poznanie nowych specjalności na tyle, że, choć nie będę ekspertem, będę mogła rozwiązywać problemy innych ludzi i odnaleźć się w nowym środowisku.